piątek, 18 października 2013

BROKEN Rozdział VI

I moją systematyczność szlag trafił. Jestem do tyłu z tłumaczeniem... Przepraaaszaaam, ale czułam się paskudnie i nie miałam na nic siły. Dlatego dzisiaj się rehabilituję i dodaję zaległy rozdział. Właściwie to i tak zapewne nikt tego nawet nie czyta, ale nadzieję mieć można. Ostatnio też coś nawiedza mnie wena do pisania. Tyle pomysłów - tak mało czasu. Może kiedyś wrzucę tu jakieś swoje dziadostwo? :D


Rozdział VI

Uczucia




Anglia obudził się tego ranka bardziej wypoczęty niż zwykle. Powód był oczywisty. Ameryce się polepszało. Plan Anglii polegający na poproszeniu innych krajów, by z nim porozmawiały, przyniósł sukces. Teraz tylko musiał się zastanowić, kogo następnego zaprosić.
Anglia ubrał się i zszedł po schodach do kuchni. Założył swój fartuch i zaczął przygotowywać bułeczki, myśląc o tym, kto mógłby być kolejnym gościem Ameryki. Musiał to być ktoś mu bliski, czyli sporo krajów wchodziło w grę, ale także ktoś, kto się o niego troszczył. To od razu odrzuciło większość narodów.  Ale w dalszym ciągu miał kilka osób, które mogłyby się nadawać. Pierwszą, był Włochy. On i Ameryka wyglądali na takich, co się nieźle dogadują i Anglia nawet słyszał jak Ameryka wspominał o małym Włochu jako jego ‘Kumpel od Poszukiwania Atmosfery’. Następny w kolejce był Kanada. W końcu byli rodzeństwem i Anglia był pewny, że cichy naród chciałby zobaczyć swojego brata. Oczywiście to oznaczało także Francję, a jego akurat Anglia naprawdę nie chciał zapraszać.
Anglia włożył bułeczki do piekarnika i poszedł do pokoju Ameryki. Uśmiechnął się delikatnie na widok spokojnie śpiącego Amerykanina zwiniętego pod kołdrą. Nagle rozległo się pukanie do frontowych drzwi, co sprawiło, że Anglia podskoczył i uderzył się o framugę. Przeklął cicho i ostatni raz rzucił okiem na śpiący naród, zanim westchnął i odwrócił się. Po tym jak upewnił się, że Ameryka śpi, Anglia ruszył do drzwi, żeby zobaczyć kto przyszedł. Spojrzał spode łba na Francję stojącego u progu drzwi jego domu.
- Czego do cholery chcesz? – zapytał Anglia, rzucając mu gniewne spojrzenie.
- Co za potworny sposób witania gości. – oświadczył Francja prostolinijnie.
- Co masz na myśli mówiąc gośc.. – Francja przystąpił na przód, pozwalając Anglii zobaczyć inny naród, o którym właśnie przed chwilą myślał.
- Oh Kanada. Przepraszam, nie wiedziałem, że tu jesteś.
- W porządku. Pozwolisz, że wejdziemy? – Kanada uśmiechnął się miło, trzymając Kumajirou bezpiecznie w swoich ramionach.
- Przypuszczam, że to byłoby w porządku. – Anglia rzucił Francji piorunujące spojrzenie i cofnął się do środka, otwierając szerzej drzwi.
- Merci, Anglettere! – podziękował mu Francja i złapał Kanadę za rękę, pociągając go za sobą do wnętrza domu.
Anglia podążył za Francuzem i zarumienionym Kanadyjczykiem do mieszkania. Poszli do kuchni i Anglia zarzucił na siebie swój fartuch, podczas gdy Francja oparł się o blat, a Kanada przysiadł na wysepce na środku pomieszczenia. Anglia wyjął bułeczki z piekarnika i ułożył na talerzu, który następnie postawił obok Francji. Kiedy wystygły, Francja wziął jedną do ręki i zaczął ją badać, natomiast Kanada odrzucił zaoferowaną herbatę i bułeczki. Anglia wrócił do kuchenki, aby zakończyć gotowanie.
- Wiesz, zastanawiam się jakie są twoje prawdziwe intencje wobec Amerique, skoro to dla niego zrobiłeś. – powiedział Francja i przerwał, gdy ujrzał pęczek włosów wystających z korytarza.
- Wypchaj się żabojadzie. Czego chcesz? – zapytał Anglia nie odwracając się i już czując, że jego ramienia sztywnieją pod wpływem irytacji.
- Chciałem porozmawiać o naszym drogim Amerique. – odparł Francja, kątem oka obserwując włosy Ameryki, kiedy wychylał się zza rogu. – Albo raczej o twoich uczuciach w stosunku do niego.
- M-moich uczuciach?! – zapytał Anglia, a Francja uśmiechnął się, gdy ten skierował na niego całą swoją uwagę.
- Oui. To było dość oczywiste, wnioskując po tym, jak się o niego martwisz. Rozmawiałem o tym z Kanadą. Jesteś zakochany w chłopaku, non? – Francja skrzyżował ręce na piersi, mówiąc całkowicie poważnie.
- Zakochany w nim? Czy te pieprzone perfumy, których używasz w końcu przyćmiły ci mózg? –zwrócił się do Francji, który w dalszym ciągu się uśmiechał, zauważając przy tym rumieniec na twarzy Anglii.
- Nie próbuj tego ukrywać, Anglettere. Jeśli nie jesteś w nim zakochany, to dlaczego tak się trudzisz, żeby mu pomóc? – Francja na powrót oparł się o blat.
- To nie dlatego, że jestem w nim zakochany, zapewniam cię. – Anglia odwrócił się tyłem, wciąż zaczerwieniony. – O tak czuję się odpowiedzialny. Nie byłem dla niego najżyczliwszą osobą. Po prostu biorę odpowiedzialność za swoje czyny.
- Więc dlaczego jesteś tak bardzo zarumieniony, eh? – zapytał Kanada, zaskakując oba europejskie państwa.
- T-to przez żar z piekarnika! – powiedział Anglia, zawstydzając się jeszcze bardziej.
- Nie stałeś przy piekarniku dostatecznie długo, żeby być tak czerwonym. – wytknął Kanada.
Anglia zamilknął na moment i obserwował garnek na kuchence, zastanawiając się nad wymówką. Francja zauważył, że Ameryki już tam nie było, ale odwrócił się do Kanady, puszczając mu gratulacyjne oczko, które sprawiło, że ten się potwornie zaczerwienił.
- N-nawet jeśli, to co? Kretyni, macie z tym jakiś problem? – spytał Anglia, jego rumieniec doszedł już do uszu.
- Non! Możesz kochać Amerique tak mocno jak chcesz. Prawda, Kanada? – Francja mrugnął do niego porozumiewawczo.
- O-oczywiście. Tak się właśnie zastanawiałem, gdzie jest Ameryka? – Kanada przechylił głowę, tak jak robił to Ameryka, kiedy o coś pytał.
- Prawdopodobnie jeszcze śpi. – odparł Anglia, zdejmując fartuch. – Pójdę po niego.
Wyszedł z kuchni, zostawiając Francję i Kanadę samych. Podczas gdy Kanada obserwował Anglię wychodzącego z kuchni, Francja ustał za nim i oplótł jego ramiona rękami. Kanada lekko podskoczył, ponownie się rumieniąc.
- Dobra robota, mon cher. Będę musiał cię wynagrodzić, kiedy będziemy w domu, non? – szepnął mu Francja do ucha, zanim je pocałował.
- F-Francjo. Zostaw to na potem. – powiedział Kanada, odpychając go.
Francja wydął wargi, ale wrócił na swoje miejsce przy blacie. Kilka minut później Anglia wrócił do kuchni. Kanada wstał, żeby spytać gdzie jego brat, ale zatrzymał się, kiedy zobaczył jego rozbite spojrzenie. Francja zmarszczył brwi i podszedł do Anglii, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Co się stało, mon ami? – zapytał czując, że chyba wie co się stało.
- A-Ameryka… Nie ma go w pokoju… I-i jego kurtka zniknęła. – powiedział im Anglia dziwnie pozbawionym emocji głosem, patrząc w podłogę.
Kanada spojrzał z wielkimi oczami na Francję, który westchnął.
- Ah… Przypuszczałem, że to nie będzie najlepszy pomysł, żeby pozwolić mu podsłuchiwać naszą rozmowę. – dumał Francja.
- Ty co?! Co jest z tobą do cholery nie tak?! Co sprawiło, że uważałeś to za dobry pomysł? – Anglia złapał Francję za szalik, który zwykle nosił, kiedy ubierał się nieformalnie, i pociągnął go w dół, żeby się z nim zrównać.
- Pomyślałem, że jeśli usłyszy o twoich prawdziwych uczuciach natychmiast mu się polepszy! Przypuszczam, że nie wysłuchał do końca. – odpowiedział.
- Uh… Nie wydaję mi się, żeby to aż tak zadziałało, ale… Gdyby to usłyszał, to rzeczywiście mogłoby mu pomóc. – zauważył Kanada.
- Nieważne. Musimy go znaleźć. – westchnął Anglia, przeczesując palcami swoje włosy.


Wyszedł z pokoju, żeby przygotować się do wyjścia. Francja i Kanada wymienili się zaniepokojonymi spojrzeniami. Oboje wiedzieli, że to mogło się skończyć bardzo źle. Jeżeli go nie znajdą, to wszystko mogłoby się stać z jego krajem, ale jeśli go znajdą, nie mieliby nawet pojęcia, co z nim jest. Może wyglądać jak wtedy, gdy znalazł go Anglia albo przestanie być taki przywiązany do Anglika, w momencie, w którym zobaczyłby jego twarz. Tak czy siak, nie mogli go zostawić i po usłyszeniu krzyku Anglii, żeby się pośpieszyli, Francja i Kanada dołączyli do niego w poszukiwaniach Ameryki.





sobota, 5 października 2013

BROKEN Rozdział V

Proszę następny rozdział :D Tłumaczenie trochę utrudniała mi moja nieznośna choroba, ale mam nadzieję, że nie wpłynęła w zły sposób na jakość tekstu. Mimo wszystko, życzę miłego czytania :P



Rozdział V

Złamany Ponownie




Rano Amerykę obudził kwaśny zapach wlatujący do pokoju. Skrzywił się lekko, wiedząc, że to oznacza tylko jedno – Anglia właśnie gotował. Wstał powoli, ubrał się, a następnie zszedł do kuchni, w miarę jak ciemność zaczęła wkradać się do jego umysłu. Właśnie miał wkroczyć do pomieszczenia, gdy nagle usłyszał jakiś obcy głos, oprócz Anglii. Nie wiedząc dlaczego, wycofał się za ścianę, zanim ktokolwiek mógłby go zauważyć. Wyjrzał ostrożnie zza rogu, żeby zobaczyć kim była tajemnicza postać. Dostrzegł Francję, który opierał się o blat. W dłoni trzymał coś, co wyglądało jak jedno z wypieków Anglii i patrzył na to, jakby to był wielki robak. Anglia robił coś przy kuchence, Ameryka zwrócił uwagę na mały dym wydobywający się z piekarnika. Nawet jeśli stał do Ameryki tyłem, to i tak młodszy kraj mógł wywnioskować, że Anglia nie był zadowolony z wizyty Francji, bo jego ramiona były napięte.
-  Wiesz, zastanawiam się jakie są twoje prawdziwe intencje wobec Amerique, skoro to dla niego zrobiłeś. – rzekł Francja, odkładając bułeczkę tam, gdzie leżały pozostałe.
- Wypchaj się, żabo! Czego w ogóle chcesz? – zapytał Anglia, nie odwracając się.
- Chciałem porozmawiać o naszym drogim Amerique. – odpowiedział, otrzymując spojrzenie drugiego kraju. – A raczej o twoich uczuciach w stosunku do niego.
- M-moich uczuciach?! – odparł Anglia z niedowierzaniem, a Ameryka bardzo chciał zobaczyć jego wyraz twarzy.
- Oui. To było dosyć proste do wychwycenia, wnioskując po tym, jak się o niego martwisz. Rozmawiałem też na ten temat z Kanadą. Przyznaj się, jesteś zakochany w chłopaku, non? – Francja skrzyżował ręce na piersi, patrząc całkowicie poważnie. Ameryka nie mógł nic poradzić, że jego serce zrobiło radosnego fikołka.
- Zakochany w nim? Czy te twoje pieprzone perfumy, których używasz, zaćmiły ci mózg? – Anglia odwrócił się i Ameryka mógł teraz zobaczyć jego gniewny wyraz twarzy i wściekły rumieniec.
- Nie próbuj tego ukrywać, Anglettere. Jeżeli nie jesteś w nim zakochany, to dlaczego tak się trudzisz, żeby mu pomóc? – uśmiechnął się zwycięsko i oparł z powrotem o blat.
- To na pewno nie dlatego, że jestem w nim zakochany, zapewniam cię. – powiedział Anglia w ten swój lekceważący sposób, skierowując się w stronę kuchenki. – Ot tak czuję się odpowiedzialny. Nie byłem dla niego najmilszą osobą. Po prostu biorę odpowiedzialność za swoje czyny.
Ameryka schował się za ścianą i osunął na podłogę. Żadne inne słowa już do niego nie docierały. Anglia go nie kochał. Cholera, z tego co właśnie powiedział, ledwo go obchodził. Ameryka zacisnął dłonie na włosach, a do jego oczu zaczęły napływać łzy. Dlaczego w ogóle był zaskoczony? Wiedział, że Anglii w ogóle na nim nie zależało.
Nagle, Ameryka zerwał się z podłogi i pobiegł do drzwi. Złapał swoją pilotkę z wieszaka i wybiegł na zewnątrz, nie przejmując się żwirem, który kopał nagimi stopami. Mknął w dół uliczki, podczas gdy  łzy kapały mu z twarzy. Nawet nie zwracał uwagi na to, dokąd biegnie. Po prostu chciał uciec. Wkrótce, wcześniej niż się tego spodziewał, Ameryka znalazł się w mieście i udał do pustego zaułka. Jego myśli o tym co właśnie zobaczył, zmieszały się z myślami z ostatniej konferencji.

____________________________________________________________________

Ameryka wpadł do sali konferencyjnej, jak zwykle radosny i głośny, pomimo wyczerpania. Ostatniej nocy nie spał najlepiej, od kiedy jego koszmary stały się gorsze niż zazwyczaj. Nikt o nich nie wiedział, ale Ameryka był pewny, że Kanada coś podejrzewał. Na razie, ukrywając zmęczenie wesołym uśmiechem, przeszedł przez spotkanie ze swoją typową dozą hałasu. Aczkolwiek po konferencji pojawiły się problemy.
- Jesteś cholernie popieprzony, że tak hałasujesz czy po prostu lubisz zachowywać się jak dzieciak? – zapytał Anglia, zaczynając ich szablonową kłótnię, rozrywającą serce Ameryki w sposób, którego nigdy nie ukazywał.
- Cóż, ja przynajmniej korzystam z życia i nie jestem wypłukany z radości jak ty. – odparł Ameryka, krzyżując ręce na piersi.
- Cieszę się, tylko robię to tak, że nie wychodzę przy okazji na gigantycznego durnia! – twarz Anglii zaczęła przybierać barwy różnych odcieni czerwieni.
- Nie jestem durniem! – wyparł się Ameryka, mimo że nie wiedział, co to słowo oznacza.
- Jesteś. Właściwie, to jedyna rzecz, którą jesteś. - głos Anglii zrobił się niski i zimny, w miarę jak stawał się naprawdę wściekły. – Jesteś kurewsko bezużyteczny z tym swoim całym gadaniem o byciu bohaterem. Dziwię się, że jeszcze nie zostałeś podbity przez jakiś inny kraj, chociaż podejrzewam, że to dlatego, że jesteś zbyt wielkim idiotą, żeby ktoś cię w ogóle chciał.
Po tych słowach Anglia odszedł. Ameryka stał zamrożony z lekko otwartymi ustami. Jego umysł utknął na tym, jak gniewne oczy Anglii zimno na niego patrzyły. Spojrzał w dół i nie mógł stłumić wściekłości, która go owładnęła. Kanada, który widział całą sprzeczkę, podszedł do brata i położył mu dłoń na ramieniu. Ameryka gwałtownie ją strącił, zanim wyszedł z budynku i pojechał do domu.
Kiedy dotarł na miejsce, zignorował resztki jedzenia ze śniadania i poszedł do kuchni. Miał zamiar coś zjeść, ale gdy zauważył torbę bułeczek, które dostał od Anglii dzień wcześniej, leżącą na stole, ponownie ogarnęła go furia. Przewrócił stół, czując się usatysfakcjonowany dźwiękami rozbijających się na podłodze talerzy, i przeszedł do niszczenia reszty kuchni. Kiedy skończył, stał pośrodku tego bałaganu, czując się bardziej zmęczony niż był wcześniej. Widocznie ulatniająca się złość, zabrała także ze sobą resztki jego energii.
Poszedł na górę do swojego pokoju i położył się na łóżku, nie trudząc się nawet, żeby zdjąć kurtkę i buty. Gdy tak leżał, żarówka, którą miał wcześniej zmienić, zaczęła migać. Ameryka obserwował ją bezmyślnie, uczucia i ciemność powoli wtargnęły do jego umysłu. Wspomnienia o tym co powiedział Anglia, jaki jest bezużyteczny i niepotrzebny, dryfowały po jego głowie i Ameryka rzeczywiście zaczął wierzyć w te słowa. W końcu żarówka błysnęła po raz ostatni i zgasła, a ciemność zalała pokój zupełnie jak jego umysł, zostawiając w nim jedynie kilka myśli.

Było ciemno. Było zawsze ciemno.
Musiał walczyć. Musiał walczyć z ciemnością. Ponieważ…
Właściwie dlaczego walczył? Ponieważ był bohaterem?

Nie…
Nie był bohaterem.
Już nie…
Więc dlaczego walczył? Dlaczego po prostu się nie pogrążył? Nie pozwolił się przejąć?
Byłoby łatwiej… o wiele łatwiej…
Gdyby po prostu mógł umrzeć…

_____________________________________________________________

Gdy Ameryka tak siedział w zaułku, właśnie te myśli wtargnęły mu do głowy. Dlaczego w ogóle miał nadzieję, że któraś z tych rzeczy mogłaby się zmienić? Naprawdę był idiotą. Łzy zaczęły spływać mu po twarzy, kompletnie niezauważone. Dzień zleciał i Ameryka zdał sobie sprawę, że jest późno dopiero wtedy, kiedy zaczął drżeć z zimna. Anglia prawdopodobnie nawet nie będzie go szukać, przecież go nie obchodzi. Z tymi depresyjnymi teoriami krążącymi po jego umyśle, Ameryka otoczył głowę ramionami i zasnął. 




Kurde, naprawdę mi go szkoda ;_; Zuy Anglia.
Tak w ogóle to chciałam tylko dodać, że jesteśmy prawie na półmetku, bo jeszcze 5 rozdziałów + epilog (edit - napisałam "prolog" - ale ze mnie ciota xD). Naprawdę się sobie dziwie, że jestem tak systematyczna, jeśli chodzi o tego bloga O.o