Jestem! Powróciłam! Cóż, przerwa była dłuższa niż być powinna, bo jakieś pół roku? Nie bijcie! Nie zapomniałam o blogu! Zabrakło mi motywacji (a to nowość) i chyba trochę czasu. Na każdym kroku testy i sprawdziany z czegoś, czego zupełnie nie rozumiesz (np. taki połowiczny rozpad jąder - że co?...). Teraz jest trochę luźniej, więc mogę wrócić do pracy. Ta przerwa była dla mnie jak sen zimowy. Nazbierało się zaległości jak dodatkowych kilogramów, więc należy się tego teraz "pozbyć". A że biedne dziecko nie miało dziś co robić po nieudanej próbie narysowania Snape'a dla Ljlo w Paint Tool, postanowiło wrócić do tłumaczenia, które cierpliwie czekało sobie w (fap)folderze.
Dzięki Ljlo za pomoc w tłumaczeniu, kiedy mam blokady. Ahhh moje ulubione słówko "when"...
Dobra już kończę paplać i idę oglądać Twoja Twarz Brzmi Znajomo. Enjoy!
Rozdział VII
Zgubiony i znaleziony
Anglia
zrezygnował z samochodu na rzecz przejścia się piechotą, wiedząc, że tak
właśnie postąpiłby Ameryka. Francja i Kanada wymienili za jego plecami
zmieszane spojrzenia, mimo to podążyli za nim pieszo, zamiast skorzystać z
samochodu Francji. Maszerowali tak przez chwilę, zanim Anglia nie zatrzymał się
przy ścieżce wiodącej do lasu, znajdującego się tuż przy jego domu. Kraje za
nim przystanęły kilka stóp dalej, kiedy spostrzegły, że rozmawia z powietrzem.
Widząc ich zażenowane miny, Anglia wyjaśnił, że pytał wróżki, czy mogłyby
przeszukać las.
Kontynuowali
przechadzkę i wreszcie dotarli do Londynu. Anglia westchnął, przeczesał palcami
włosy i wkroczył do swojej stolicy. Miał
wielką nadzieję, że znajdą Amerykę, zanim dostaną się do Londynu. Gdyby był w
lesie, to wtedy wróżki szybko by go znalazły, ale jeśli był w mieście, to
istniała dowolna liczba miejsc, w których Ameryka mógłby się schować. Anglia
rzucił okiem za siebie i spostrzegł, że Francja i Kanada również byli
zmartwieni widokiem miasta.
Anglia i
pozostali zaglądali do każdej uliczki, którą mijali i ostatecznie postanowili
się rozdzielić. Oszczędzą na czasie i mogą napisać do pozostałych, gdyby któryś
coś znalazł. Gdy zaczęło padać, Anglia w myślach dziękował Bogu, że Ameryka
wziął swoją kurtkę. Po kilku minutach otrzymał wiadomość, ale kiedy zobaczył,
że to tylko Francja narzeka na deszcz, mruknął i wsunął telefon z powrotem do
kieszeni. Resztę wiadomości od Francuza ignorował.
Kanada
westchnął, gdy otrzymał kolejną dramatyczną wieść od swojego francuskiego
kochanka. Szybko odpisał, a następnie włożył telefon do kieszeni. Spojrzał w jeszcze
jedną uliczkę i już chciał odchodzić, kiedy coś usłyszał. Popędził w dół alejki
i potknąwszy się, wydał z siebie cichy jęk. Zakrył dłońmi usta, żeby stłumić
krzyk po ujrzeniu stopy wystającej zza śmietnika.
Powoli jego
oczy przeniosły się z nagiej stopy na nogę odzianą w drelichowe spodnie, aż w
końcu na charakterystyczną kurtkę przybysza. Okulary miał mokre, złotobrązowe
włosy były przygładzone od deszczu, a oczy czerwone od płaczu, ale Kanada
wiedział kto to. Szybko podczołgał się i delikatnie potrząsnął jego ramieniem.
- Ameryka. Wstawaj. – powiedział Kanada,
swoim normalnym cichym głosem.
Burknął nie
otrzymawszy odpowiedzi. Chwycił swój telefon i szybko napisał do Francji i
Anglii, ale go już nie chował. Wszedł w folder z zapisaną muzyką, i wybrał
ulubioną piosenkę Ameryki, podkręcając głośność do maksimum.
- Alfred! Wstawaj, ty leniwy
głupku! – Kanada zdołał podnieść głos i brutalnie potrząsnąć ramieniem
Amerykanina. Poczuł ulgę ujrzawszy, że użycie jego ludzkiego imienia zadziałało.
Zdezorientowanie obecne w oczach Ameryki ustąpiło, gdy zobaczył Kanadę. Kanada
uśmiechnął się po przebudzeniu brata, ale kiedy nie usłyszał żadnego słowa
ściągnął brwi. Wstał i pomógł starszemu blondynowi wydostać się z uliczki.
Zobaczywszy Francję i Anglię pomachał im i zignorował lekkie wzdrygnięcie
Ameryki na widok zielonookiego kraju.
Anglia z
trudem złapał powietrze, gdy zobaczył zaniedbany naród. Natychmiast podbiegł i
zaczął wydziwiać z ciuchami Ameryki. Mamrotał do siebie, w jaki sposób Ameryka je
pobrudził i jaki jest głupi, bo wyszedł bez butów. Zdawszy sobie sprawę z tego
co robi, wściekle się zaczerwienił i odwrócił w stronę domu, lekceważąc głupawe
uśmieszki Francji i Kanady. Rzucił okiem na Amerykanina, kolejny raz zwracając
uwagę na jego nagie stopy, i zacisnął usta. Może lepiej by było, gdyby jednak
mimo wszystko wziął swój samochód.
Cała czwórka
zaczęła wracać do domu Anglii. Brytyjski naród co chwila oglądał się za siebie,
zaniepokojony stanem Ameryki. Jego oczy znowu były bez wyrazu, ale tym razem
była to bardziej osłona zakłopotania. Z jakiegoś powodu, Anglia wyobrażał to
sobie, jako wątłą tarczę. Zastanawiał się, czy niebieskooki naród powróci do
normalności.
Kiedy dotarli
do domu, Anglia z żalem wyrzucił jedzenie, które wcześniej ugotował i zamiast
tego pozwolił Francji i Kanadzie użyć swojej kuchni. Dwójka pracowała szybko i
zrobiła dla nich dość późny lunch, którego przygotowanie zajęło trochę czasu.
Co chwilę Anglia miał okazję usłyszeć cichy szept Francuza albo delikatny
chichot Kanadyjczyka, co sprawiło, że westchnął z zazdrości. Nawet jeśli
rozmawiali po francusku, Anglia rozumiał wystarczająco, by domyśleć się, że
mówią sobie jak bardzo się kochają. Spojrzał na milczący kraj, siedzący obok
niego, a następnie odwrócił wzrok, rumieniąc się lekko. Nie dostrzegł ani wzroku
Ameryki na sobie, ani jego przewlekłego smutku w oczach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz